tysięcy franków wówczas, gdy mieli ledwie czterdzieści tysięcy. Jakże mogła być tak długo ślepa wobec tego trybu życia, niedostateczności ich prawdziwych zasobów!... Któż więc łożył na to wszystko? Kto opłacał cały zbytek, dom, konie, powozy, nawet toalety i działalność dobroczynną!... Na myśl tę wstyd palił jej policzki, i szybko pod deszczem skierowawszy się przez dziedziniec, weszła na ganek intendentury.
Rosen, zajęty klasyfikowaniem rachunków, na których piętrzyły się stosy ludwików, zdumiony zerwał się odruchowo na jej widok.
— Nie... Siedź pan.... rzekła urywanym głosem. I pochyliwszy się ku biurku księcia wyciągnęła rękę ruchem zdecydowanym, naglącym, autorytatywnym.
— Książę, z czego żyjemy od dwóch lat?... Tylko bez wykrętów... Wiem, że wszystko co uważałam za wynajęte zostało kupione w naszem imieniu i zapłacone... Wiem, że samo Saint-Mandé kosztuje nas miljon, a miljon przywieźliśmy akurat z Ilirji... Proszę mi powiedzieć, kto nas wspomaga od owego czasu i z czyich rąk pochodzi ta jałmużna?..
Przerażona twarz starca, drżenie wszystkich jego zmarszczek pozwoliło królowej domyślić się prawdy.
— Pan!.. To pan!..
Nigdyby nie przypuszczała. I gdy on tłumaczył się, bełkocząc: „obowiązek... wdzięczność... wzajemność...”, rzekła gwałtownie.
— Książę, król nie odbiera tego, co dał, a królowej nie można utrzymywać, niby jakąś tancerkę.
Z oczu jej trysnęły, zda się, iskry, duże łzy, łzy dumy, które nie spadły.
— Oh! Proszę o łaskę... przebaczenie...
Był tak pokorny, całował końce jej palców z takim wyrazem smutnego żalu, że królowa nieco łagodniej dodała:
Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/133
Ta strona została przepisana.