Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/184

Ta strona została przepisana.

Dwa czy trzy zielone fraki zajmują miejsce przy stole z szklanką wody cukrzonej, i jeden z nich wygłasza tradycyjne zdanie: „Otwieram posiedzenie“. Lecz nikt w to nie wierzy, ani nawet on sam, wiedząc dobrze, że nie chodzi tu o sprawozdanie dotyczące przyznania nagrody Montyon, o czem jeden z najwymowniejszych akademików prawi subtelnie, z obfitością modulacyj.
Jest to wzór mowy akademickiej, napisany stylem akademickim, pełnym arabesek, mistrzowskich zwrotów biegnących pośród zdań dla zamaskowania ich i zaokrąglenia. W każdej innej okoliczności, zwykła publiczność wydawałaby okrzyki zachwytu. Dziś jednak przybyto w innym celu. Trzeba widzieć, z jaką lekceważącą nudą arystokratyczna publiczność słucha tego opisu pokornego poświęcenia, wypróbowanej wierności owych egzystencyj ukrytych w ciasnocie prowincji, skąd je tu wywołano. Sprawozdawca zaczyna pojmować, że nuży i zmierza ku końcowi. A ten koniec podobny jest do odwrotu. Rozlega się kilka oklasków, westchnienia ulgi. Nieszczęsny mówca siada, ociera pot, odbiera powinszowania dwóch współkolegów, ostatnich westalek stylu akademickiego. Polem pięciominutowa przerwa, podczas której sala huczy gwarem, odpoczywa.
Nagle głębokie milczenie. Powstaje jeszcze jeden zielony frak.
To czcigodny Fitz-Roy; i podczas gdy mówca porządkuje swe papiery, każdy ma prawo go podziwiać. Szczupły, zgarbiony, rachityczny, o wąskich ramionach, wygląda na lat siedemdziesiąt, choć ma tylko pięćdziesiąt. Ciało zniszczone i źle zbudowane dźwiga mają główkę; na bladej twarzy o rysach niekształtnych, rzadkie faworyty. Zielony strój potęguje jeszcze bladość, podkreślając sylwetę chorego szym-