cjami, ponad wszystko rad jest z niespodzianej serdeczności żony i miłosnego niemal oddania, z jakiem się opiera na jego ramieniu, co nie zdarzyło się już od czasu ślubu.
Teraz tłum rozstępuje się, dając drogę dostojnym osobistościom z trybun. Odbywa się prawdziwa defilada cieni królewskich; zjawia się też i Fryderyka z kuzynką i synem, piękna, dumna, promieniejąca.
Tego wieczora wdzięczne alegorje Bouchera, wymalowane w pałacu Rosenów w pokoju Herberta ocknęły się z swych leniwych póz, słysząc głos szczebioczący. „To ja... Koleta...“ Otulona w szatę nocną ze zwisającemi koronkami przyszła, aby życzyć dobrego snu swemu bohaterowi, swemu rycerzowi i genjuszowi... W tym samym mniej więcej czasie Elizeusz przechadzał się samotnie w ogrodzie przy ulicy Herbillon, pod lekką zielenią; wznosiło się nad nim jasne niebo czerwcowe, gdzie trwa długo jasność oblewająca białem światłem dom, rzekłbyś, martwy, o zapuszczonych żaluzjach. Świeciło się tylko okno króla, który nie spał. Cisza panuje dokoła, przerywana jedynie szmerem wody w basenie wodotrysku oraz zagubionym gdzieś trelem słowiczym, któremu odpowiadały inne słowiki. Unosiły się w powietrzu zapachy magnolij i róż. A gorączka, trawiąca bezustannie Elizeusza od dwóch miesięcy, od owej przejażdżki do Vincennes, miast uspokoić się w tej atmosferze woni i śpiewów, biła mu w rękach i skroniach, docierając falami aż do serca.
— Ach, stary warjacie... stary warjacie... — rzekł jakiś głos obok niego, pod jaworem. Stanął osłupiały: właśnie to samo mówił sobie od godziny
Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/189
Ta strona została przepisana.