Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/254

Ta strona została przepisana.

I rozwinąwszy z wielką ostrożnością chustkę, odsłonił roślinkę kruchą, o kwiecie mleczno-białym. Méraut próbował go pytać, wyrwać jakieś nowiny, lecz manjaka pochłaniała całkowicie namiętność i dokonane odkrycie. W zapadającym dniu stał nieruchomo pogrążony w szczęśliwej kontemplacji, trzymając w ręce kwiat. Nagle rzekł:
— Do licha! Późno się robi... Trzeba wracać... Żegnam.
— Idę z panem, powiedział Elizeusz.
Boskowicz spojrzał osłupiały. Był obecny przy scenie, wiedział, w jakich okolicznościach guwerner odszedł, przypisując zresztą ten fakt wypadkowi... Coby pomyślano? Co powiedziałaby królowa?
— Nikt mnie nie zobaczy, panie radco.. Wprowadzi mnie pan od strony alei, i wślizgnę się ukradkiem do pokoju...
— Jakto! Chce pan?..
— Zbliżyć się do króla, usłyszeć go przez chwilę tak aby nie przypuszczał, że jestem...
Słaby Boskowicz wykrzykiwał, bronił się, lecz mimo to szedł, podniecany pragnieniem Elizeusza, który mu towarzyszył, nie zważając na jego protesty.
Jakiegoż doznał wzruszenia, gdy małe drzwiczki otwarły się pośród powojów i znalazł się w tem samem miejscu ogrodu, gdzie życie jego raził rzekłbyś piorun.
— Niech pan zaczeka, rzekł radca ze drżeniem, dam znać, gdy służba będzie jadła obiad... W ten sposób nie spotka pan nikogo na schodach.
Od owego fatalnego dnia nikt nie zaglądał do strzelnicy. Na stratowanej trawkę, na piasku noszącym ślady bezładnej bieganiny żyła, zda się, jeszcze tamta chwila. Na drzewach wisiały jeszcze dawne cele, woda pluskała w basenie, niby źródło łez try-