skających, szarych w smętnej Rodzime zmierzchowej; i zdawało się Elizeuszowi, że słyszy również łkający głos królowej i to: „Idź precz...“ co we wspomnieniu sprawiało mu wrażenie rany zarazem i pieszczoty. Gdy Boskowicz wrócił, prześlizgnęli się pod drzewami aż do domu. W oszklonej galerji, wychodzącej na ogród, dawnej komnacie szkolnej, oczekiwały na lekcję — w okrutnym bezwładzie rzeczy — książki ułożone na stole i dwa krzesła: mistrza i ucznia. Widok był równie rozdzierający, jak cisza miejsc, gdzie brak dziecka, któreby śpiewając i biegając, napełniało śmiechem i gwarem ciasną orbitę swego życia.
Z jasno oświetlonych schodów idący przodem Boskowicz, wprowadził Elizeusza do pokoju sąsiadującego z królewskim, i równie ciemnego. Tylko lampka płonęła w głębi alkowy, pośród słoików i lekarstw.
— Królowa i pani de Silvis są obok niego... Nic należy się odzywać... A zwłaszcza wracaj pan prędko...
Elizeusz nie słyszał go, stojąc już na progu z bijąccm sercem. Nieprzywykły wzrok nie mógł przeniknąć gęstego mroku; nic nie widział, lecz słyszał idący z głębi głos dziecięcy, recytujący śpiewnie modlitwy wieczorne, a tak zmęczony, ponury i znudzony, że z trudem można było rozpoznać w nim głos młodego króla. Wypowiedziawszy „amen“, dziecko rzekło:
— Matko, czy mam też powiedzieć modlitwę królów?
— Naturalnie, mój drogi, odezwał się z powagą piękny głos, którego brzmienie zmieniło się również, niby metalu, niszczonego przez wodę, spadającą kropla po kropli.
Król zawahał się z odpowiedzią:
— Myślałem... Zdawało mi się, że teraz już nie warto...
Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/255
Ta strona została przepisana.