Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/261

Ta strona została przepisana.

ani jednej skazy!.. Stary Rosen nie łupił przygodnie, trybem tych generałów, co to niby orkan przebiegają przez pałac, unosząc z równym zapałem wszystko, co wpadnie pod rękę. Tu były same wyborowe cuda. I ciekawy był widok antykwarjusza, gdy wysuwał głowę, kierując swą lupę, gdy lekko drapał emalje i trącał palcem bronzy, z miną obojętną, nawet pogardliwą, a w rzeczywistości drżał całem ciałem, od stóp do głów, jak gdyby go połączono ze stosem elektrycznym. Niemniej zabawnie wyglądał Pichery. Pozbawiony całkowicie znajomości sztuki i osobistego smaku, wzorował swe wrażenia na znawstwie kuma, okazując ten sam lekceważący grymas, który zmieniał się szybko w osłupienie, skoro tylko Leemans szeptał doń, notując coś w karnecie: „To jest warte sto tysięcy franków...“. Mieli tu obaj jedyną okazję powetowania sobie „wielkiego posunięcia“, co ich tak sromotnie zawiodło. Należało się jednak pilnować, gdyż dawny generał honwedów, równie nieufny i nieprzenikniony, jak wszyscy antykwarjusze razem wzięci, chodził za nimi krok w krok, nie tracąc z uwagi ich min.
Doszli w ten sposób do końca salonów recepcyjnych, gdzie znajdował się mały gabinecik, rozkosznie urządzony w stylu maurytańskim, pełny niskich szezlongów oraz dywanów.
— I to też? — zapytał Leemans.
Generał zawahał się nieznacznie. Był to w olbrzymim pałacu ulubiony kącik Kolety, buduar, w którym załatwiała korespondencje i w rzadkich chwilach wypoczywała. Przyszło mu na myśl, aby zatrzymać ten wschodni zakątek, lecz wahanie trwało krótko, trzeba było bowiem sprzedać wszystko.
— I to też... rzekł zimno.