sząc szczęk kluczy na tablicy, z trudem poznała swego lokatora:
— Ależ to pan hulał, dobry panie Méraut?... Czy to można tak psuć sobie zdrowie!..
— To prawda, że jestem nieco zdezelowany... rzekł z uśmiechem Elizeusz, wchodząc na schody, zgarbiony i znękany. Pokój był wciąż ten sam, a na melancholijnym widnokręgu mętnych szyb: kwadratowe dziedzińce klasztorne, szkoła medyczna, amfiteatr, budowle zimne, tchnące smutkiem, związanym z ich przeznaczeniem, na prawo zaś, ku ulicy Rasyna, dwa rezerwoary miejskie pod bladem niebem i dymiącemu kominami. Nic się tu nie zmieniło, jeno Méraut nie miał już swych pięknych zapałów młodzieńczych, co barwią i grzeją wszystko wokół, niezrażone nawet trudnościami i smutkiem. Próbował zasiąść do pracy, czytać, otrząsnąć nagromadzony pył. Pełne wyrzutu spojrzenie królowej wnikało między jego myśli i książkę, i miał wrażenie, że na drugim końcu stołu czekał na lekcję — uczeń. Czując swą rozpaczliwą samotność, zeszedł na dół, i od tej chwili ujrzano go znowu, jak w kapeluszu, zsuniętym na tył głowy, błądził z paczką książek i dzienników w Dzielnicy Łacińskiej, pod galerją Odeonu, jak pochylał się nad świeżemi książkami i gestykulował w alejach Ogrodu luksemburskiego w mroźne dni, nawprest zamarzniętego stawu. Odnajdował dawną werwę i zapał w tem środowisku studiującej młodzieży, której nie zdołali dosięgnąć niszczyciele. Zmieniło się tylko audytorjum, bowiem fala studentów coraz to odnawia się w Dzielnicy. Zmieniły się miejsca zebrań, i opuszczono kawiarnie polityczne dla piwiarń, obsługiwanych przez dziewczęta w strojach Szwedek, Włoszek, Szwajcarek. W pamięci kelnerów pozostało mgliste wspomnienie o dawnych rywalach Elizeusza:
Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/266
Ta strona została przepisana.