Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/267

Ta strona została przepisana.

Pesquidoux od Voltera i Larminat od Prokopa, niby o aktorach, zeszłych ze sceny. Niektórzy zaszli bardzo wysoko, osiągnęli władze w życiu publicznem, 1i nieraz gdy Elizeusz kroczył ulicą zaczytany, z przejeżdżającego powozu rozlegał się głos jakiejś znakomitości z Izby lub Senatu: „Méraut, Méraut!..“ Wszczynano rozmowę... „Co porabiasz?... Pracujesz?..“ Méraut, zmarszczywszy czoło, mówił niewyraźnie o jakiemś wielkiem przedsięwzięciu, które „się nie dało“. Ani słowa więcej. Chciano go pociągnąć, zużytkować tą straconą siłę. Lecz pozostawał wierny swym ideałom monarchistycznym, pełen nienawiści do Rewolucji. Nie pragnął niczego, nikogo nie potrzebowł; mając jeszcze całą prawie gażę, nie szukał nawet lekcyj, zaślepiony w pogardliwym bólu, zbyt wielkim i głębokim, aby być zrozumianym. Jedyną rozrywkę stanowiły wizyty w klasztorze franciszkańskim, nietylko aby mieć wiadomości o Saint-Mandé, ale — że lubił tę dziwną kaplicę, podziemie jerozolimskie z krwawiącym Chrystusem. Ta naiwna mitologa, i niemal pogańskie przedstawienie rzeczy zachwycały go, chrześcijanina pierwszych wieków. „Filozofowie umieszczają Pana Boga zbyt wysoko...“ mówił nieraz. „Trudno dojrzeć“. On widział go jednak w mroku krypty, a pośród tych wizerunków męki pierwotnych, obok Małgorzaty z Ossuny, biczującej marmur swych ramion, wspominał ową wizję wieczoru wigilijnego, królowę Ilirji, o ramionach wyciągniętych, błagalnie w obliczu żłobka a zarazem złożonych gestem obronnym nad głową syna...
Którejś nocy zbudził się Elizeusz raptownie, ze zczególnem uczuciem gorąca, rozlewającego się w płucach zwolna, bez bólu ni wstrząsu; doznawał wrażenia ostatecznego unicestwienia, a usta miał pełne mdłego smaku i purpury. Było to coś tajemni-