rych o twarzach poznaczonych boleścią, o spojrzeniach bezbarwnych, a nieraz błyszczących okrutnym blaskiem. Kobiety miały w sobie jeszcze nieco kokieterji, ta i owa maską wyniosłości pokrywała cierpienie, lecz mężczyźni, oderwani od swych codziennych zajęć i czynnego ruchliwego życia, sprawiali wrażenie bardziej przygnębionych i opuszczonych. Wśród tej egoistycznej niedoli matka z dzieckiem tworzą wzruszającą grupę: on wątły i blady, o wyglądzie zgaszonym i jednem tylko zdrowem oku, — ona nieruchoma, rzekłbyś, zastygła w straszliwym niepokoju. W pewnej chwili dziecko nudząc się poszło po obrazki leżące na gerydonie, krokiem nieśmiałym i niezgrabnym, właściwym kalekom. Sięgając do stołu, chłopiec potrącił jakiegoś chorego, który go obrzucił spojrzeniem tak złem i gniewnem, że wrócił na swoje miejsce z pustemi rękoma i siadł bez ruchu; pochyliwszy głowę na bok trwał w niespokojnej pozie wylękłego ptaka, tak często oglądanej u młodych ślepców.
Nagle krótki dreszcz przebiega salon, ożywiają się wybladłe twarze, a głowy odwracają się ku wysokim drzwiom, za któremi słychać szmer kroków i posuwanych krzeseł. Jest już, przyszedł. Kroki zbliżają się. W uchylonych drzwiach, raptownie otwartych, zjawia się mężczyzna średniego wzrostu, krępy i barczysty, o wysokiem czole i twardych rysach. Ogarnął salon spojrzeniem, krzyżującem się z tylu innemi, pełnemi niepokoju, przenika wzrokiem pacjentów, dawnych i nowych. Ktoś wchodzi, drzwi zamykają się. „On nie musi być uprzejmy“, odzywa się półgłosem jakiś pacjent, i aby nabrać otuchy, spogląda na tych wszystkich co przed nim będą przyjęci. Wielki to tłum, i miną jeszcze długie godziny oczekiwania, przerywane dźwiękiem starego zegara prowincjonalnego
Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/277
Ta strona została przepisana.