Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/278

Ta strona została przepisana.

i rządkiemi wejściami lekarza, za każdym razem zdobywa się jedną piędź terenu; w salonie czyni się ruch, a po chwili znów wszystko wraca do ponurej nieruchomości.
Mijają godziny, długie i smutne. W mroczniejącym salonie postaci wydają się bledsze, bardziej zdenerwowane; coraz to zwracają się błagalnie ku beznamiętnemu Bouchereau, który zjawia się w regularnych odstępach czasu. Jakiś wieśniak martwi się, że trzeba będzie wracać nocą, a małemu, z którym przyszedł, dokuczy zimno. Jest tem tak przejęty, tak głośno daje wyraz swemu strapieniu w sposób szczery i naiwny, że gdy przychodzi kolej na matkę z niewidomym synem, oboje ustępują mu swego miejsca. Dziękuje z wdzięcznem wylaniem, a podtrzymując kulejącego syna nie widzi, że dama wciska coś do ręki biednego kaleki, mówiąc: „To dla ciebie... dla ciebie...“.
Jakże długie wydaje się matce i dziecku to ostatnie oczekiwanie, które potęguje nadciągający wieczór i mrożąca obawa. Wreszcie nadchodzi ich kolej; wchodzą do dużego, długiego gabinetu, oświetlonego wysokiem oknem, wychodzącem na plac. Obok stai biurko doktora, zwykłe biurko lekarza wiejskiego lub urzędnika rejestru. Bouchereau zasiada odwrócony plecami od światła, które uderza wchodzących: kobietę o twarzy energicznej i młodej, olśniewającej cerze i zmęczonych od bezsenności oczach, i chłopca, idącego z pochyloną głową.
— Co nam jest? pyta chirurg, przyciągając go ku sobie dobrotliwym gestem ojcowskim, bowiem pod szorstkością rysów kryje się czarująca tkliwość, której nie stępiła jeszcze czterdziestoletnia praktyka. Matka daje dziecku znak, aby się odsunęło, poczem głębokim i pięknym głosem, z cudzoziemskim akcen-