Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/28

Ta strona została przepisana.

— Dobry wieczór, mamo — rzekł pocichu. — Czy już trzeba uciekać?
W tem zrezygnowanem i wzruszającem pytaniu wyraziła się niedola dziecka, które przecierpiało i do znało nieszczęść ponad swoje siły.
— Nie, nie, mój drogi, teraz nic mi nie grozi... śpij, należy spać.
— O, tem lepiej... Wrócę więc z olbrzymem Robisterem do szklanych gór... Tam było tak dobrze.
— Te bajania madame Eleonory przewracają ci w głowie — rzekła łagodnie królowa. — Biedne dziecko! Życie jest dla ciebie tak okrutne. Bawią je tylko bajki... Należy go jednak stanowczo karmić rzeczywistością.
Nie przestając mówić, poprawiła poduszkę, uśpiła go gestem pieszczotliwym, tak jak to czyniły zwykłe mieszczki, co odrazu zmieniło wyobrażenia Kolety o majestacie królewskim. Gdy Fryderyka nachyliła się nad synem, aby go pocałować, malec zapytał, czy to łoskot morza, czy huki dział dochodzą zdala. Królowa wsłuchała się w niejasny turkot, który chwilami wywoływał drżenie szyb, potrząsał domem od piwnic do szczytów, zmniejszał się, aby znów się wzmóc, huczał wyraźnie i przeistaczał się w szmer.
— To nic... To Paryż, mój synu.. Śpij.
I ten malec, strącony z tronu, któremu opowiadano o Paryżu, jako o bezpiecznem schronieniu, zasnął spokojnie z ufnością, ukołysany szmerem miasta rewolucyj.
Gdy obie kobiety wróciły do salonu, zastały młodą, wysoką kobietę, rozmawiającą z królem. Ton poufały ich rozmowy, powaga słuchaczy stwierdzały, że była to poważna osobistość. Królowa krzyknęła głosem wzruszonym: