swem dziełem, podczas gdy lekarz bada i słucha, przerywają raz po raz pytaniem.
— Ojciec już w podeszłym wieku. nieprawdaż?
— Nie, panie doktorze... Trzydzieści pięć lat.
— Często chorował?
— Nie, prawie nie.
— Dobrze... możesz się ubrać, mój ty zuchu.
Pogrążony w obszernym fotelu, Bouchereau zamyśla się, a chłopiec wdziawszy swe aksamity, odchodzi na bok. Od roku przyzwyczaił się tak bardzo do tajemniczcych dokoła siebie szeptów, że już nie zważa na nic, i nie stara się ich zrozumieć. Ale z jakim niepokojem kieruje się tu lekarzowi wzrok matki!
— I cóż?
— Pani, mówi Bouchereau głosem cichym, podkreślając każdy wyraz, syn jej istotnie zagrożony jest utratą wzroku. A jednak... gdyby to był mój syn, nie zadecydowałbym operacji... Nie przeniknąwszy jeszcze dobrze tej organizacji, stwierdzam jakieś dziwne zakłócenia, wstrząśnienie całej istoty, a zwłaszcza krwi, wyczerpanej, zepsutej...
— To krew królewska! zawołała nagle Fryderyka, wybuchając protestem. Wspomniała się jej raptownie, w jednej chwili mała trumienka, a w niej blada postać swego pierworodnego. Bouchereau uświadumiony tym okrzykiem, poznaje królowę Ilirji; nigdy jej nie widział, ale zna z portretów.
— O, łaskawa pani... Gdybym był wiedział...
— Niech się pan nie usprawiedliwia, rzekła Fryderyka, odzyskawszy spokój, przyszłam tu, aby usłyszeć prawdę, całą prawdę, której nigdy nie sły-
Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/280
Ta strona została przepisana.