Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/53

Ta strona została przepisana.

niejednego Larminat: zmarnowany został piękny zapał, a z motorów lub dźwigarów uchodziła z wielkim hałasem bezpożyteczna para wskutek rozwiązłości, niedbalstwa lub złego kierunku kierowniczej korby. W Elizeuszu było coś więcej nadto: ten południowiec próżny intryg i ambicyj, co wziął od swych stron rodzinnych jeno zapał, uważał się za misjonarza wiary, i, rzeczywiście, ujawniał niezmordowaną żarliwość misjonarza, charakter tęgi i niezależny, bezinteresowność życia, poddanego najgorszym nawet przypadkom powołania, a lekceważącą sobie sposobność i korzyści.
Tak, od osiemnastu lat, w ciągu których rozrzucał swój posiew ideowy wśród młodzieży paryskiej, niejeden z tych, co zaszli już daleko i mawiali pogardliwie: „Ach, Méraut... ten wieczny student“, zawdzięczali co najcenniejszą cząstkę swej sławy okruchom niedbale porzucanym przez tego szczególnego chłopca wszędzie, gdziekolwiek siadywał. Elizeusz wiedział o tem, a ilekroć odnajdował pod zielonym, w palmy zdobnym, frakiem, piszącego magnata którąś ze swych chimer, już pełną statku w okrągłym frazesie akademickim, był szczęśliwy bezinteresownym szczęściem ojca, co wydał bogato zamąż umiłowane córki, nie pretendując już zgoła do ich tkliwości. Była to abnegncja rycerska starego tkacza z przedmieścia Rey, ale i coś więcej jeszcze, bowiem brakło tu wiary w swe powodzenie, owej niezachwianej wiary, którą dzielny ojciec Méraut zachował do ostatniego tchnienia. W wilję śmierci — bo zmarł nagle wskutek porażenia słonecznego, po obiedzie, spożytym na świeżem powietrzu, — stary śpiewał jeszcze w głos: „Niech żyje Henryk czwarty!“ Przed skonem, gdy mgłą zachodziły oczy, a język sztywniał, mówił jeszcze do żony: „Spokojna bądź