Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/57

Ta strona została przepisana.

I z cicha rozmawiając z drogiemi cieniami o przeszłości, dotarł Elizeusz do ulicy Fourneaux na słabo zabudowanem przedmieściu, oświetlonem jedną latarnią, gdzie wznosiły się długie budynki fabryczne o kominach prostych, stosy desek i mury z rozebranych gdzieindziej materjałów. Z wielkich równin okolicznych dął gwałtowny wiatr. Z sąsiedniej rzeźni dochodziły przeraźliwe ryki, głuche uderzenia, mdła woń krwi i tłuszczu: tam właśnie rzną wieprze przeznaczone na Boże Narodzenie, niby na uroczystości jakowegoś Teutatesa.
Brama klasztoru, zajmującego środek ulicy, była naoścież otwarta, a w dziedzińcu stały dwa czy trzy pojazdy, których bogaty zaprzęg zadziwił Mérauta. Nabożeństwo już się zaczęło; dźwięki organów i śpiewy wynikały z kościoła, pustego i ciemnego, gdzie jeno słabo lśniły maleńkie lampki na ołtarzu i blade odblaski śnieżnej nocy na fantasmogorjach witraży. Nawa była niemal okrągła, ozdobiona wielkiemi, o czerwonych krzyżach, sztandarami jerozolimskiemu, zwisającemi ze ścian, posągami barwnemi, nieco prostaczemi, pośród których Małgorzata z Ossuny, z czystego marmuru, biczowała bezlitośnie białe swe ramiona, bowiem — jak to twierdzili z pewną kokieterją mnisi: „Małgorzata była wielką grzesznicą naszego zakonu“. Sufit z malowanego drzewa, przecinany belkami na krzyż, główny ołtarz pod baldachimem, wspartym na kolumnach, biegnący półkolem chór o pustych stalach, gdzie promień księżyca ślizgał się na stronicy otwartego mszału — wszystko to odgadywało się raczej, gdyż nic nie było widać; lecz szerokie schody, ukryte pod chórem, wiodły do dolnego kościoła, gdzie — na pamiątkę katakumb — celebrowano nabożeństwo.
Przy końcu krypty, pośród olbrzymich kolumn