Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/70

Ta strona została przepisana.

W taki to deszczowy ranek zimowy Elizeusz Méraut odbył pierwszą lekcję z dziecięciem królewskiem, w tem małem sanktuarjum smutku i marzeń, które tego dnia przybrało wygląd pokoju szkolnego: na stole leżały rozłożone książki i zeszyty w rozproszonem świetle niby pracowni lub klasy. Matka w skromnej sukni czarnej, obciskającej wysoką jej postać, pracowała przy stoliku z laki, a mistrz i uczeń siedzieli obaj jednakowo wzruszeni i pełni wahania w obliczu tego pierwszego spotkania. Młodociany książę rozpoznawał dość niewyraźnie tę wielką i imponującą postać, którą mu pokazano w wieczór wigilijny w uroczystym zmierzchu kaplicy, w wyobraźni jego, wypełnionej cudownemi opowieściami pani de Silvis, utożsamioną z wizją jakowegoś olbrzyma Robistora lub czarodzieja Merlina. Równie chimeryczne było wrażenie Elizeusza, widzącego w tem małem i słabem chłopięciu, chorowitem i zwiędłem, o czole zmarszczonem jak gdyby od sześćsetletniego ciężaru rasy, wybranego przez los władcę, przywódcę ludzi i narodów. Głosem drżącym mówił doń z powagą:
— Wasza Wysokość będzie królem... trzeba, by książę wiedział, co to jest król... Proszę mnie słuchać uważnie, pilnie na mnie patrzeć, a to, czego nie wyrażą dość jasno usta, dopowie respekt mojego spojrzenia...
I zniżywszy się do poziomu tej młodocianej inteligencji, tłumaczył, za pomocą słów i obrazów jej właściwych dogmat prawa boskiego, misję królów na ziemi, pośredników między narodem a Bogiem, obarczonych obowiązkiem i odpowiedzialnością, które, obce innym ludziom, im narzucone są cd dzieciństwa... Młody książę nie zrozumiał prawdopodobnie tego wszystkiego z całą dokładnością; może czuł