Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/80

Ta strona została przepisana.

kakrotnie przed oczyma oraz głosik ostry, świdrujący uszy:
— Herbercie... Herbercie...
— Jak? Co?... Kto tu?
— Ciszej, na Boga!... To ja, Koleta.
Jest to, istotnie, Koleta w peniuarze koronkowym, rozchylonym na szyi i rozciętym u rękawów; włosy ma upięte i skręcone, na karku wije się jasna gęstwa, całą zaś postać oblewa mleczne lśnienie niewielkiej latarki, w którem wynika jej spojrzenie, rozszerzone uroczystym wyrazem; nagle ożywia się na widok wystraszonego Herberta, śmiesznego w fularze o groźnie sterczących rogach; nastroszone wąsy, wysuwając się z nocnego nakształt szaty archanielskiej stroju nadają mu wygląd jakowegoś mieszczucha-zabijaki, zbudzonego z ciężkiego snu. Lecz wesołość księżny jest krótkotrwała. Z powagą stawia na stole lampkę i ma stanowczy wyraz kobiety, gotowej wszcząć scenę; nie licząc się wcale z tem, że książę trwa jeszcze w stanie półdrzemki, skrzyżowuje ramiona, palcami dotykając wgłębień na łokciach i zaczyna:
— I to się nazywa życie, tak!... Wracać codziennie do domu o czwartej nad ranem!... Czy to jest właściwe?... Dla człowieka żonatego!...
— Ależ, moja droga (przerywa raptownie, ściągając sobie z głowy fular, który odrzuca precz), to nie moja wina... Ja niczego tak nie pragnę jak wracać możliwie wcześnie do swej Koletki, do ukochanej żony, którą...
Mówiąc to, usiłuje nieco przyciągnąć ku sobie ten śnieżny peniuar o kuszącej bieli, lecz spotyka się z szorstką odprawą.
— Właśnie o ciebie tu chodzi!... Pewnie! Znany jesteś, ty wcielona niewinności, niezdolna do naj-