Strona:PL De Bury - Philobiblon.djvu/31

Ta strona została przepisana.

niały lud kleryków, zostały raczej stracone, niż dane, jako coś, cośmy zmarnotrawiły dla czerni niewdzięcznej.
Zatrzymajmyż się przecie na chwilę przy opowieści wszelkiego bezprawia, przez nich pomnażanego jeszcze potwarzami i nowemi krzywdami, jakie zaledwie wyliczyć można w całości i to nawet nie najgłówniejsze. Nasamprzód wypędzono nas mocą i przemocą z mieszkań kleryków, które według odziedziczonego prawa nam się należały. W bezpiecznem wnętrzu zawsze zaciszne posiadałyśmy cele, ale w nieszczęsnych tych czasach wygnano nas za furty i kraty, zaś miejsce nasze zajmują psy i gęsi, częstokroć i owo zwierzę dwunożne, z którem oddawna klerykowi współżyć nie wolno i którego uczniom naszym kazałyśmy unikać bardziej, niż żmii i bazyliszka. Zaledwie to zwierzę miłości, szkodliwe i nieustępliwe, odkryło kąt, w którym schroniłyśmy się jedynie pod opiekę przędzy zmarłego pająka, odrazu z gniewnem wyzywa nas czołem i najgwałtowniejszą spotwarza obelgą; oświadcza, żeśmy najbezpożyteczniejszym sprzętem domu i do wszelkiej służby domowej nieprzydatne, i zapowiada zaraz, że byłoby korzystniejszem na kosztowny zamienić nas czepiec, na jedwabne tkaniny, na barwione podwójnie sukno szkarłatne, na stroje, futra, wełnę czy płótno. I, zaprawdę, nie czyniłoby tego, gdyby mogło wniknąć w głąb naszego serca, gdyby słuchało naszych rad tajemnych, gdyby czytało księgi Teofrasta lub Walerjusza, albo rozumnem wysłuchało uchem choćby tylko dwudziestego piątego rozdziału „Eklezjasty“.