Strona:PL De Bury - Philobiblon.djvu/32

Ta strona została przepisana.

Tak to skarżymy się gorzko na gościnę, bezprawnie nam odjętą; nie na to, iżby nam potrzebnych nie dano pomieszczeń, jeno, że te, które oddawna były naszemi, w gwałtownej odebrano nam drodze, tak, że dzisiaj legiwamy na posadzce, tarzamy się po ziemi: rozmaite znosimy cierpienia, grzbiet nasz i boki nasze obrabia choróbstwo; bezwładnie, jakby sparaliżowane, leżymy naokoło i niema człowieka, któryby okazał nam serce, nikt kojącej nie przynosi nam kataplazmy. Przyrodzona i światłością promieniejąca białość nasza zmieniła się w szarość i żółtość, tak, że lekarze, patrząc na nas, nie wątpią bynajmniej, żeśmy nawiedzone żółtaczką. Wiele z nas cierpi na gościec, jak dostatecznym tego dowodem nasze ślimakowato poskręcane kończyny. Dym i kurz nieustannie nas zadżumia, osłabia żywość naszego wzroku i oślepia ciekące już oczy nasze. Gwałtowne walki naszych jelit zużywają nam wnętrze, którego nie przestaje pożerać wygłodniałe robactwo. Dźwigamy zniszczenie w naszych lędźwiach i nie znajdujemy nikogo, co by nas pomazał żywicą cedrową, coby nam po czterech dniach gnicia powiedział: „Łazarzu, wstań!“, nikogo, coby nam robił okłady i zawiązywał rany srogie, któremi niewinnie pokryte jesteśmy. Zdrętwiałe, okryte łachmanami, rzucane bywamy, pomimo łez naszych. do kąta ciemnego, albo na kupę gnoju, jak święty mąż Hiob, albo, co straszliwiej jeszcze wypowiedzieć, do publicznego ustępu.
Skarżymy się jeszcze i na inne zło, wyrządzane nam niesprawiedliwie a często. Sprzedają nas jak nie-