Strona:PL De Bury - Philobiblon.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Dzisiejszy ludek mniszy, jak gdyby uwiedziony pomieszaniem nazwisk, widząc, że Liber–Pater pijaków przenoszony bywa nad Liber Patrum, oddaje się teraz wypróżnaniu flaszek, zamiast kopjowaniu rękopisów. Nie boją się obyczajom swym jurną towarzyszyć muzyką, godną muzyki Tymoteusza, tak, że śpiewy wesołków, miast wzdychań żałobników, wypełniają całą służbę mniszą. Stado i trzoda, warzywo i śpichlerz, czosnek i kapusta, wino i puhar, oto dzisiejsze ich czytanie i studjowanie, z wyjątkiem kilku wybrańców, co zachowali, jeśli nie obraz, to rysy swych przodków. Do tego wszystkiego nie mamy środka pod ręką, by mnichów regularnych zobowiązać do troszczenia się o nas, lub oddawania się studjom; ci zaś, którzy szczycą się podwójną swą regułą, zapominają o słynnym warunku reguły św. Augustyna, zalecającym mnichom, iżby: „każdego dnia w pewnej godzinie domagali się ksiąg; ci zaś, którzy żądają po przepisanej godzinie, otrzymać ich nie mogą“. Zaledwie kilku, odśpiewawszy mszę, z trudem obserwują ten nakaz reguły; atoli słuchać o sprawach tego świata, zabiegać koło pracy rolnej, oto co w oczach ich za najwyższą uchodzi mądrość. Noszą łuki i kołczany, sięgają po miecz i tarczę, jałmużną swą darzą psów, a nie potrzebujących ludzi, rzucają w kości i grają w karty i robią, czego nawet świeckim księżom zabraniać zwykliśmy; tak, że nie powinno nas dziwić, iż tak mało szacunku okazują przeciwnikom sposobu ich życia.