Strona:PL De Bury - Philobiblon.djvu/94

Ta strona została przepisana.

pozostawia w książce resztki obiadu. Gada bez przerwy, zajmuje czas kolegom nieustannem szczekaniem i racząc ich kupą zdań, wszelkiego pozbawionych sensu, opluwa śliną książkę otwartą, położoną na kolanach. Ba, w ferworze wymachując rękami, opiera się na książce i po krótkiem rozkoszowaniu się wiedzą w długą zapada drzemkę, a potem, budząc się i naciągając brwi, miętosi marginesy książki nie bez małej dla książki tej szkody.
Ale deszcz przestaje padać i już wystrzelają kwiaty z pod ziemi; i oto wzmiankowany uczniak, nienawidzący raczej książek, niż rad je widzący, napełnia tom swój mnóstwem fiołków, pierwiosnków, róż i listków koniczyny; wilgotną, spotniałą ręką posługuje się przy odwracaniu stronic, brudnemi rękawiczkami dotyka się białego pergaminu i za wierszami idzie palcem, tkwiącym w starej skórze; czując, że gryzie go pchła, rzuca księgę świętą na ziemię i ta leży cały miesiąc nieruszona i tak pokrywa ją kurz, że odmawia już posłuszeństwa usiłującemu ją zamknąć.
Istnieją też bezwstydni młodzi ludzie, którym szczególnie należałoby zakazać dotykania się książki; zaledwie bowiem nauczyli się odcyfrowywać litery, a już bawią się w nieszczęśliwych komentatorów tych tomów przecudnych, które im powierzono; a gdzie dawniej szeroki był margines naokoło tekstu, widać obecnie potworny alfabet, albo jakąś inną bezwstydność, tak, jak przedstawia się ich wyobraźni i jak ją w czelności swej maluje cyniczne pióro. Tam jakiś łacinnik, tam sofista,