— Co ci jest, że się chwiejesz? — zapytała matka — czy jesteś cierpiącą?
— Nie, mamo — odpowiedziała — przezwyciężając się.
— A jednak coś ci jest....
— Nie, zapewniam mamę.
I heroicznym wysiłkiem przyspieszyła kroku.
Gaston szedł ciągle za niemi, upajając się jej chodem, pełnym gracji, choć chwilowo ociężałym, oddychając z rozkoszą delikatną wonią, dochodzącą do niego z jej bujnych włosów i ubrania.
Pani Daumont z córką przeszła w poprzek bulwar i zwróciła się do stacji powozów obok teatru Variete.
— Dokąd jedziemy? — zapytał woźnica, wręczając tabliczkę z numerem powozu.
— Na ulicę Piramid, numer 27. Na godziny.
Konie ruszyły.
Gaston wskoczył do drugiego powozu i dał rozkaz woźnicy jechać za jego kolegą i zatrzymywać się wszędzie, gdzie on się zatrzyma.
Na ulicy Piramid pani Daumont zamówiła dla Teresy suknię balową i toaletę dla siebie, stamtąd udała się do modystki, później do magazynu kwiatów i nareszcie na ulicę d’Argenteuil, dziś już nie istniejącą, a w owem czasie mało uczęszczaną, prawie pustą.
Gdy powóz zatrzymał się przed domem i Teresa chciała wysiąść, pani Eugenja rzekła:
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/104
Ta strona została skorygowana.