— Musimy jednak zabezpieczyć się od grożącego nam niebezpieczeństwa, bo chociaż prawie nie znasz mnie pani jeszcze, pokochasz mnie jednak, czuję to, jestem tego pewnym! Od tej chwili stanowimy jedność... Tereso, błagam cię, znajdź sposób rozmówienia się ze mną bez świadków.
— Może... — rzekła, jąkając się.
— Jaki?... Mów prędzej!...
— W przyszłą sobotę będę z matką na balu w ratuszu.
— W sobotę... w ratuszu...
— Tak... za trzy dni...
— Ale czy przed tym dniem nie mógłbym do pani napisać?
— Och, nie!... nie!... nie czyń pan tego... nie pisz pan — prosiła z przestrachem:
— Dla czego?
— Gdyby moja matka przejęła list...
— Pani drżysz, mówiąc o swej matce.
— Tak, rzeczywiście, drżę...
— Ona cię nie kocha...
— Lękam się jej.
— A ja jestem tego pewnym! Tereso, przysięgam ci, że wkrótce nie będziesz potrzebowała się obawiać... wyrwę cię od niej i nie dopuszczę do spełnienia jej życzeń egoistycznych i wstrętnych zamiarów... nie dozwolę, by poświęcono twoją młodość, by tyranizowano twoje serce, więżąc je ze starcem. Ocalę cię, Tereso, lecz w nagrodę mego poświęcenie
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/108
Ta strona została skorygowana.