Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

zbawca, w nim tylko pokładała ufność; pozbawiona jego opieki, czuła się bezsilną i zgubioną.
Lecz w przekonaniu, że jest kochaną, nabierała odwagi.
Nareszcie nadeszła sobota.
Zaledwie wstała, podeszła do okna i spostrzegłszy rzeźbiarza, podniosła roletę i otworzyła je.
Gaston uczynił to samo.
Nachylili się ku sobie, Gaston przyłożywszy do ust dłonie, złożone w trąbkę, przesłał jej wyrazy:
— Dziś wieczorem... w ratuszu.
— Dziś wieczorem... odrzekła Teresa Gaston samem poruszeniem ust, z obawy, by słowa nie były przez kogo usłyszane, wyszeptał:
— Ubóstwiam cię...
Ona nie odpowiedziała, ale wyraz Jej twarzy mówił za nią:
— I ja ciebie... kocham cię całą duszą...
Pomocnik naczelnika dotrzymał słowa swej żonie.
W epoce, do której odnosi się nasze opowiadanie, tajni ajenci polityczni płci obu bywali w wielkiej liczbie na przyjęciach urzędowych i nawet prywatnych, urządzanych przez osoby wyżej położone. Nikt ich nie znał, nie wystrzegano się więc i mówiono swobodnie. Zadaniam ich było badanie usposobienia i opinji publicznej.
Dwa zaproszenia, pozostające do dyspozycji ministra spraw wewnętrznych, udzielone były Robertowi Daumont dla jego żony i córki.