sześćdziesiątki lub przechodzący ją, prawie wszyscy dekorowani, łysi i dobrej tuszy, wymieniali między sobą dwuznaczne uwagi i robili przegląd przechodzących kobiet.
Eugenja, widząc oczy wszystkich skierowane ku Teresie, i błyski źrenic po za szkłami okularów i binoklów, pomyślała:
— Potrzeba tutaj zostać i sieć zarzucić.
Lecz na nieszczęście, nie znała w tej grupie ludzi poważnych nikogo, któryby mógł przedstawić jej wielbicieli Teresy, oni zaś zanadto dobrze znali formy towarzyskie, by mieli przedstawić się sami.
Nagle oczy pani Daumont się uśmiechnęły.
Spostrzegła człowieka lat około pięćdziesięciu, powierzchowności dystyngowanej, który kilka razy był gościem w jej domu. Był to kolega jej męża, szef biura w ministerjum spraw wewnętrznych, i którego postawa i zachowanie miały nieskończenie więcej godności, aniżeli postać Roberta Daumonta.
Poznał żonę swego kolegi i pospiesznie zbliżył się ku niej.
— Ależ to prawdziwy wypadek spotkać panią tutaj; rzekł kłaniając się — pani tak rzadko się pokazuje...
— Rzeczywiście — odrzekła pani Daumont, bawiąc się wachlarzem — pędzę życie domowe. Ale obecnie muszę zadać gwałt moim usposobieniom i bywać w świecie częściej, niż pragnęłabym... Nie jestem matką myślącą tylko o sobie... należę do mojej
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/120
Ta strona została skorygowana.