okolicy, nie znając jednak tej tak skromnej i pięknej wioski, choć była ona od Paryża zaledwie o dwadzieścia kilometrów oddalona.
Tego właśnie wieczoru, kiedy ksiądz Dubreuil, siedział przy kominku, zatopiony w czytaniu a raczej odmawianiu modlitw, które już znał na pamięć, oczy jego machinalnie tylko przesuwały się po kartach książki, której modlitwy po cichu szeptał.
Noc była bardzo ciemna. Wiatr gwałtowny wiał od zachodu i obrywał resztki zeschłych i zmarzniętych liści, burza zdawała się być nieuniknioną. Ani jednego przechodnia nie można było spotkać na małych uliczkach w Sucy i gdyby nie światełka błyszszczące w niektórych oknach, można byłoby myśleć iż cała wieś w głębokim śnie pogrążona. Słychać tylko było szmer gałęzi i ponury zgrzyt chorągiewki na wieży. Nagle ksiądz Dubreil położył książkę na stole i począł pilnie nadsłuchiwać, zdawało mu się, iż słyszy dźwięk dzwonka. Po chwili przekonał się, że się nie mylił, gdyż dzwonienie dało się słyszeć po raz drugi, wstał więc pospiesznie, chcąc drzwi otworzyć, ale w tej chwili niemłoda już kobieta ukazała się na progu. Była to Magdalena Lody, służąca księdza, którą powszechnie w Sucy-en-Brie nazywano matką Lody. Tam urodzona, nigdy się stamtąd nie wydalała.
— Księże proboszczu, — powiedziała — ktoś do naszych drzwi zadzwonił.
— Otwórz więc, Magdaleno — odpowiedział
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/13
Ta strona została skorygowana.