czeniu z ciepłem pieca, sprawiały gorąco duszące; jakkolwiek było to podczas zimowej pory roku. Gaston nie mogąc dłużej wytrzymać, otworzył okno, by wpuścić świeżego powietrza; W tej chwlii znane mu okno z przeciwka otworzyło się, a w ramach jego ukazała się panna Daumont, ubrana w długim białym peignoirze.
Wychylił się na zewnątrz, ona również nachylona, wsparła się na żelaznym pręcie. Spojrzała na ulicę i korzystając z chwilowej nieobecności przechodniów, zawołała:
— Jestem samą... jestem zagrożoną... proszę pana o pomoc... przyjdź pan.:: czekam cię...
— Idę... — odpowiedział rzeźbiarz — wzruszony do głębi duszy jej słowami.
Wpadł do pokoju na piętrze, ubrał się w jednej chwili, wyszedł na ulicę i spojrzał na okno Teresy. Było już zamknięte.
W pół minuty był już na ulicy Trudaine, lecz dobiegłszy do drzwi domu, w którym mieszkali Daumontowie, zatrzymał się. Przyszła mu myśl, że jeśli odźwierna, z którą przed kilku dniami rozmawiał, pozna go, zawiadomi panią Eugenję o jego bytności, Spojrzał na fasadę domu na balkonie czwartego piętra dostrzegł szyld z napisem: DENTYSTA.
— Chwała Bogu — szepnął. Wyjął chustkę z kieszeni, przyłożył ją do twarzy, jak to czynią cierpiący na ból zębów, i szybkim krokiem przebył korytarz, przygotowany, ma zapytanie dokąd idzie, odpowiedzieć: do dentysty.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/149
Ta strona została skorygowana.