usłyszeć z ust twoich, te kochasz mnie, jak ja ciebie kocham...
Głos Gastona dźwięczał czułością i przenikał Teresę niewypowiedzianą roskoszą.
I oczy Gastona utkwione w tej źrenice, tryskały strumieniem magnetycznem, który nią odwładnął i odjął nakoniec panowanie nad sobą.
— Tak zdaje mi się, że kocham pana... — odrzekła po chwili głosem niepewnym. — Ja także od pierwszej chwili, w której cię zobaczyłam, uczułam w duszy niepokój. Nie miałam zdać sobie z niego rachunku, lecz teraz zaczynam go rozumieć. Gdy cię nie widzę, twoja postać jest mi obecną w myśli... Gdy mówisz do mnie, twój głos przenika mi do serca i sprawia uczucie, jakiego dotychczas nie znałam. W tej chwili, gdy na cię patrzę, doświadczam takiego szczęścia, iż nie wyobrażam sobie, by mogło istnieć większe... Jeżeli to wszystko jest miłością, więc kocham cię...
Gaston uczuł zawrót głowy. Pochwycił Teresę powtórnie i złożył pocałunek na jej czole.
Zostawszy ich na tej schadzce, wielce, mimo uczciwości Gastona i niewinności Teresy, dla nich niebezpiecznej i powróćmy do p. de Loigney.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/153
Ta strona została skorygowana.