Szef biura nie zapomniał o obietnicy uczynionej baronowi Ritterowi, i zaraz w poniedziałek rano poprosił Roberta Daumonta do swego gabinetu.
— Kochany kolego — rzekł de Loigney wskazując mu fotel — mam z tobą do pomówienia, i na ten raz o rzeczach nie mających związku z administracją. Nie widziałem cię w sobotę na balu w ratuszu.
— Rzeczywiście... zostałem w domu...
— Za to miałem szczęście spotkać panią Daumont i pannę Teresę. Córka twoja jest prześliczną pod każdym względem.
— Podobna do swojej matki — odrzekł Daumont.
— Dla czegóż nie przybyłeś razem z niemi?
— Nie lubię wielkich zebrań, zresztą starzejąc się, nabrałem pewnych zwyczajów, albo raczej nałogów... lubię wcześnie iść na spoczynek.
— Czy pani Daumont opowiedziała ci szczegóły balu?
— Powiedziała mi tylko, że był wspaniały... Co zaś do Teresy, to powróciła ona z takim bólem głowy, że większą część dnia następnego przeleżała w łóżku.
— Było to skutkiem zmęczenia — rzekł de Loigney — i zapewne nie pociągnął za sobą następstw gorszych?
— Nie, jest już zdrową.
— Czy panna Daumont mówiła ci o znajomości, jaką uczyniła na balu?
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/154
Ta strona została skorygowana.
IV.