tesy, która siedząc z rodzicami i nie mogąc ich opuścić, myślała tylko o Gastonie, ukrytym w ciemnej garderóbce, nie mogącym się poruszyć, najmniejsze bowiem potrącenie o jaki przedmiot, najmniejszy szelest zdradziłby jego obecność.
Z niecierpliwością oczekiwała końca obiadu i odejścia rodziców do salonu, rachowała bowiem, że gdy Julja po sprzątnięciu ze stołu, zajęta będzie myciem naczyń w kuchni, uda się jej wyprowadzić Gastona przez pokój stołowy, przez który musiałby przechodzić, chcąc wejść do przedpokoju.
Lecz i ta nadzieja ją zawiodła.
Robert Daumont wypiwszy kawę, wyjął z kieszeni fajkę, z którą się nigdy nie rozstawał, nałożył ją tytoniem, zapalił i opierając się łokciami na stole rzekł:
— Nie potrzebujemy zmieniać miejsca... W salonie jest ciemno, a tutaj ciepło i dobrze.
Bolesny dreszcz przeszedł po całym ciele Teresy.
Ponieważ rodzice nie opuszczali pokoju stołowego, jakim więc sposobem uwolni swego więźnia?
Nie umiała sobie odpowiedzieć.
— Tereso — rzekła pani Eugenja, która chciała pozostać samą z mężem — jesteś jeszcze trochę blada, jest to skutek migreny onegdajszej, najlepiej więc uczynisz, gdy pójdziesz do łóżka.
— Ależ, mamo...
— Twoja matka ma słuszność — dodał od siebie Robert Daumont — idź się położyć, odpoczni
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/163
Ta strona została skorygowana.