— Więc mnie nie kochasz!...
— Och, kocham cię nad wszystko... Lecz cóż chcesz? boję się mojej matki... Gdy ona mówi, gdy rozkazuje... tracę odwagę i poddaję się...
— Jest sposób uwolnić się z pod jej władzy.
— Jaki? — Mówiłem ci już... uchodź ze mną... Gdy będziesz jawnie skompromitowaną, gdy twoi rodzice nie będą już mogli myśleć o wydaniu cię za kogo innego, zgodzą się na twój związek ze mną. Nie mam majątku, to prawda, ale posiadam talent i mogę liczyć na przyszłość. Praca moja zapewni nam życie wygodne. Lecz cóż to wszystko znaczy?... My posiadamy coś więcej niż pieniądze... największe bogactwo... miłość!... Uchodź ze mną, Tereso!...
— Nie wymagaj tego odemnie... opuścić dom rodzicielski — nie... nie mam odwagi... zdawałoby mi się, że popełniam czyn niegodny, hańbiący...
— Przecież zostaniesz moją żoną...
— Zostając twoją żoną, chcę ci przynieść w posagu przynajmniej imię bez plamy... gdybym porzuciła dom rodzicielski, utraciłabym szczęście na zawsze.
— Tyś mnie powierzyła swoje szczęście i nie zawiedziesz się, ale by otrzymać moje naswisko, musisz uchodzić. Samaś mi powiedziała, że twoja matka nie zgodzi się na nasze małżeństwo... więc potrzeba ją zmusić, a jedyny do tego sposób... rozgłos. Opuść więc ten dom...
— Powtarzam ci, że nie mogę...
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/171
Ta strona została skorygowana.