sama robiłam i do tego z owoców z własnego ogrodu. Wszak pan je zna...
— Znam i bardzo je cenię... A dla zalania tego przyniesiecie mi matko butelkę wina białego. Ale przedewszystkiem prędko bo umieram z głodu.
— Będzie zaraz. Niech pan siada ot tu, bliżej ognia, a ja zawołam służącę, żeby nakryła.
— Czy zawsze ta sama, Anusia?
— Ta sama. Ma już lat dwadzieścia. Zamiata teraz pokój na górze. Anusiu! Anusiu!
— Idę, proszę pani.
I świeża, rumiana, silnie zbudowana dziewucha, z miotłą w ręku weszła do izby gościnnej.
— A co trzeba? — zapytała, nie poznawszy rzeźbiarza.
— Nakryj stół dla pana — odrzekła oberżystka — przynieś jajka, ukrój słoniny i przygotuj patelnię, a później pójdziesz do piwnicy i przyniesiesz butelkę wina białego.
W kilkanaście minut jajecznica była gotowa butelka stała na stole i oberżystka przysunąwszy taboret, usiadła obok Gastona.
— Teraz, gdy masz pan już śniadanie, możemy pomówić o sprawie drugiej. O czem chcialeś się pan dowiedzieć?
— Chciałbym wiedzieć, czy domek wasz za oberżą, położony na brzegu lasu, jest obecnie wolny?
— Wolny, — ale w niedzielę ma tu ktoś przybyć z Sentis dla najęcia na całe lato.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/185
Ta strona została skorygowana.