— Więc zgoda. Zapłacę wam za pół roku czterysta franków, a wy wydacie mi pokwitowanie. Każecie tylko pokoje oczyścić, aby były gotowe na mój przyjazd z żoną.
— Z żoną!... — zawołała pani Pascal — więc pan jesteś żonaty?
— Od tygodnia.
— No, no, — kto by to pomyślał, patrząc na pana... Zresztą, cóż mnie to obchodzi?
— Pójdziem teraz obejrzeć. Ale, wszak tu musi być w okolicy mularz i stolarz?
— Jest w Orry.
Poszliście po nich Anusię, chciałbym porobić pewne zmiany, potrzebne do mego zajęcia. Oto macie czterysta franków, każcie mi przynieść jeszcze jedną butelkę tego samego wina i poszlijcie zaraz Anusię do Orry.
Służąca zdjęła saboty, obuła się w trzewiki i ruszyła w drogę.
Gaston tymczasem dokończył śniadania, wypił kawę i zapalając cygaro, rzekł:
— No, dajcie mi matko klucz, pójdę obejrzeć mieszkanie.
Najęty przez Gastona domek, oddalony był od oberży najwyżej o trzydzieści kroków w bok od drogi wiodącej do Chantilly i otoczony murem, Gaston otworzył furtkę i wszedł do ogródka, bardzo dobrze utrzymanego, który podczas lata mógł być nawet wcale ładnym. Dom składał się z parteru i piętra. Gaston obszedł go naokoło aleją, nad którą wznosiły
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/187
Ta strona została skorygowana.