zmarszczka rysowała się u brwi, i lekki cień smutku pokrywał jej oblicze. Weszła, opierając się na ramieniu pana de Loigney, Daumontowie postępowali obok siebie, pojedynczo. Pomocnik naczelnika wyglądał jakby go nowe czarne ubranie krępowało i dusiło gors koszuli wydawał mu się zbyt sztywnym, biały krawat ściskał mu szyję, a rękawiczki koloru perłowego gniotły jego palce. W ogóle mimo, iż tualecie jego nic nie można było zarzucić, czuł się złapanym i onieśmielonym.
Przeciwnie pani Daumont, uśmiechnięta, majestatyczna i rzeczywiście piękna, czuła się wśród przepychu tych salonów, jakby u siebie w domu, i postępowała ze swobodą w apotezie marzonych przyszłych tryumfów.
Baron Ritter, powitawszy matkę i córkę, podał rękę Robertowi i rzekł:
— Jestem bardzo panu wdzięczny za przyjęcie mego zaproszenia, a zarazem za zaszczyt i szczęście, jakie mi pan sprawił, przybywając z małżonką i córką.
Pomocnik naczelnika, jak wiemy, nie był wcale człowiekiem światowym i czuł się swobodnym tylko w kawiarni, gdzie w towarzystwie swych partnerów w domino lub bezika, nie potrzebował krępować swoich przyzwyczajeń.
Miał więc zamiar odpowiedzieć, że to jego właśnie spotyka zaszczyt i szczęście, lecz od pierwszego wyrazu zaplątał się we frazesie, na co Eugenia wzruszyła ramionami.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/195
Ta strona została skorygowana.