W tej chwili wiatr zawiał z taką siłą, te świeca w latarce zgasła.
— Boże miłosierny! — jęczała Weronika — teraz nie będziemy nawet wiedzieć, gdzie się znajdujemy; jeszcze się w rów gdzie stoczymy.
— Chodźmy, księże proboszczu, chodźmy! — nalegał nadzorca.
Mówiąc to, Caron pochwycił księdza za rękę. I brnąc po wodzie, pociągnął go za sobą ku chacie której kontury niewyraźnie odznaczały się w ciemności. Czcigodny proboszcz w 5ucy zrozumiał, iż byłoby niedorzecznością dłużej się opierać, nie rzekłszy więc słowa, pozwolił się prowadzić. Weronika postępowała za nimi. Caron wyciągnął klucz z kieszeni, o którym przed chwilą wspominał i otworzył drzwi chatki. Przechowywał on tam wszystkie swoje narzędzia i znajdował schronienie w czasie większych deszczów.
Domek ten zbudowany z ciosowego kamienia, pokryty darniną, obejmował przestrzeń mającą około czterech metrów kwadratowych. Wnętrze jego zapełniały taczki, miotły, szpadle, motyki i dwie duże konewki do polewania, w kącie zaś było posłanie z liści i słomy, na którem w czasie wielkich upałów odpoczywał nadzorca.