ku; wiem, że mógłbym być ojcem panny Teresy, ale wiem także, że mój wiek dojrzały daleki jest jeszcze od starości, i że siły młodości zachowałem w pełni; zresztą, posiadam tyle miljonów, że można przy nich zapomnieć o tej przewyżce lat... Ludzie powiedzą, że powinienbym może nakazać memu sercu milczenie... usiłowałem, ale... napróżno. Nie należę już do siebie...
jestem cały własnością tego dziecka, bez którego życie wydałoby mi się próżnią. Proszę więc was o szczęście, o rękę waszej córki...
Pomocnik naczelnika chciał odpowiedzieć, lecz Eugenja nie dopuściła go do słowa.
— Prośba pańska sprawia nam zaszczyt... większy nad zasługę... rozumiemy to... ale... — rzekła Eugenja i nagle urwała.
— Baron usłyszawszy to ale, pobladł śmiertelnie.
— Więc pani odmawia? — zapytał drżącym ze wzruszenia głosem.
— Ani zezwalam, ani odmawiam... waham się tylko.
— Z powodów?
— Bardzo poważnych.
— Jakich?
— Zanadto kochamy to dobre dziecko i ciężko byłoby nam rozstać się z niem w chwili; gdy zaledwie je odzyskaliśmy po długiej rozłące, jakiej wymagała edukacja.
— Ależ, droga pani, któż mówi o rozłączeniu się?
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/200
Ta strona została skorygowana.