gję, siłę... jam słabą... Cierpię, ufam ci i czekam... Postaraj się, bym nie oczekiwała długo. Twoja Teresa.“
Poczem włożyła list w kopertę, schowała go do szufladki stolika, zagasiła świecę i udała się na spoczynek.
Ale przez całą noc nie zmrużyła oka.
Z nadejściem dnia wstała, podniosła roletę u okna i usiadła za firankami, w nadziei, że może dostrzedz Gastona.
W tej porze ulica Bochard-de-Saron była zupełnie pustą.
Nagle Teresa wydała cichy okrzyk i serce jej uderzyło gwałtownie, spostrzegła go bowiem zbliżającego się do okna. Rozsunęła firanki, otworzyła okno, pokazała gest i giestem dała mu do zrozumienia:
— Pisałam do ciebie... zejdź na ulicę i weź go.
— Idę — odrzekł skinieniem głowy artysta.
I w dwie minuty okrążywszy róg ulicy, zatrzymał się na chodniku naprzeciw domu.
Teresa wychyliła się i korzystając a nieobecności przechodniów, upuściła list na ulicę. Gaston uchwycił go i wrócił do swego mieszkania. Po przeczytaniu jej słów, oburzony podszedł do okna, otworzył je, przyłożył ręce do ust i zawołał:
— Potrzebuję z tobą rozmówić się.
— Niepodobna... — odrzekła Teresa.
— A jednak potrzeba koniecznie.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/208
Ta strona została skorygowana.