cił w towarzystwie jednego z kolegów, ucznia szkoły sztuk pięknych, który odprowadził go aż do drzwi domu.
Gaston w jego oczach pociągnął za sznurek dzwonka i wszedł do korytarza, ale nie zamknął drzwi zupełnie i zostawił je cokolwiek uchylone, tak, aby powracając, nie żądać odemknięcia.
Gdy przechodził koło loży odźwiernego, ten na pół senny, zapytał:
— Kto idzie?
— Ja, Gaston Dauberive — odrzekł, wstępując na wschody.
Lecz po przejściu kilku stopni zawrócił, na palcach doszedł do loży odźwiernego, śpiącego już w najlepsze i zawiesił na drzwiach klucz od swego mieszkania, jak to zwykł czynić zawsze, gdy wcześnie rankiem wychodził z domu. Tym sposobem wymknął się niepostrzeżenie.
Gdy znalazł się na ulicy, zegar na gmachu kolegjum wybił godzinę pierwszą.
Spojrzał w okno Teresy, lec znie dostrzegł żadnego światła.
— Czy przyjdzie? — pytał siebie z niepokojem — lecz po chwili dodał: — przyjdzie.
Z alei Trudaine przez ulicę Rochiechouart i ca-