— Czy przybyliśmy na miejsce? — zapytała Teresa, ździwiona tak krótką podróżą.
— Nie, drogie dziecię... To dopiero początek podróży; zatrzymaliśmy się zaś tutaj dla tego, by mylić poszukania, jeśliby jakie nastąpiły.
Poszli do dworca kolei żelaznej, gdzie w oświetlonych salach, niewielka liczba osób oczekiwała na pierwszy pociąg, mający nadejść z Paryża o godzinie szóstej. Kasy były jeszcze zamknięte. Gaston wprowadził swą towarzyszkę do sali klasy pierwszej podsunął jej fotel i usiadł przy niej.
— Gdzież jesteśmy?
— W Saint-Denis.
— I długo tu będziemy czekać?
— Nie... Wkrótce siądziemy do wagonu i dojedziemy już wprost do miejsca.
— Czyż nie lepiej było siąść do pociągu w Paryżu?...
— Nie, należało bowiem zatrzeć za sobą ślady kierunku naszej ucieczki.
— Zdaje mi się, że list, który zostawiłam w domu, mógł usunąć przypuszczenie, że szukałem ucieczki, raczej w samobójstwie...
— Bez wątpienia... lecz należało przewidzieć wszystko. Twoi rodzice mogą podejrzewać o manewr, a w takim razie policja na żądanie twego ojca wysłałaby na poszukiwania najlepszych ajentów, i gdybym nie przedsięwziął ostrożności, prędkoby nas odkryła. W Paryżu wszystkie dworce kolejowe są przepełnione ajentami, których poznać nie można
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/226
Ta strona została skorygowana.