że przynosisz pani nowinę smutną. Oby Bóg dał, bym się mylił... lecz mów pani prędzej...
Przyszedłszy do tego, którego uważała już za swego zięcia, Eugenja nie miała wcale zamiaru oświadczyć mu, że według wszelkiego prawdopodobieństwa, Teresa uciekła z jakimś młodym człowiekiem; po co odkrywać przed nim swą hańbę?... Pod każdym względem lepiej było utrzymać go w przekonaniu, że biedne dziecko odebrało sobie życie. Pragnęła utrzymać opinję Teresy czystą i nieskalaną, rachowała bowiem na przyszłość, zawsze świetną, błyszczącą i wierzyła w nią święcie. Czyż nie ma dość sprytu, by znowu, gdy odbierze Teresę, odnaleźć kogoś, któryby jej powetował bankiera?...
Gdy baron przestał mówić, ona, nie rzekłszy słowa, wyjęła z kieszeni list Teresy, i z giestem tragicznym mu podała; następnie zakrywszy twarz rękami, wybuchła płaczem cichym, konwulsyjnym, od czasu do czasu przerywanym jękami.
Nie żdziwimy czytelników, dodając, że ta komedja haniebna odegrana była z artyzmem godnym najlepszej aktorki.
Baron drżącemi rękami, jakby w paroksyzmie febry, powoli rozwinął list, gdy tymczasem Eugenja wśród wybuchów udanej rozpaczy, ogarnięta jedynie myślą egoistyczną, przez palce śledziła wrażenie wywołane na nim słowami Teresy.
Wrażenie to było straszne.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/253
Ta strona została skorygowana.