Za każdym wierszem, każdym wyrazem oblicze bankiera zmieniało się, przybierając wyraz niewymownego cierpienia.
Gdy skończył, jęknął głosem stłumionym:
— Nie żyje!... to ja ją zabiłem!...
Złowieszczy list wypadł z rąk jego.
Oczy zaszły krwią i cała twarz stała się purpurową.
Wyciągnął ręce przed siebie, jakby chciał się czegoś uchwycić, i nieprzytomny runął na posadzkę.
Eugenja przestraszona teraz naprawdę, podjęła list Teresy, złożyła go, schowała do kieszeni, poczem rzuciła się ku drzwiom, wołając głośno o pomoc.
Nadbiegli lokaje i widząc pana swego leżącego na posadzce, sztywnego jak trup, zaczęli łamać ręce i rozpaczać, — rzecz dziwna bowiem — lubili go szczerze.
— Tu nie płakać i rozpaczać, ale działać potrzeba — zawołała Eugenja. — Wezwijdie natychmiast lekarza! Baron rozmawiał zemną i nagle upadł.. To atak apoplektyczny, puszczenie krwi uratuje go..
Służba przeniosła barona do pokoju sypialnego, a pani Eugenja korzystając z zamieszania, wyszła, nie uważając za właściwe oczekiwać przybycia lekarza. Po cóż miała narażać się na nowe wzruszenia? Przecież i tak będzie wiedzieć czy baron umrze, czy zo-