działającym już to niezależnie, już w porozumienia z tajną ajenturą prefektury policyjnej.
Należąc sam do administracji przez lat tyle, Robert Daumont był bardzo dobrze obeznany z organizacją tej małej armij tajemniczej, rekrutowanej nadzwyczaj starannie ze wszystkich sfer towarzyskich i opłacanej z funduszów sekretnych.
Niejednokrotnie miał styczność z nimi i udzielał im instrukcji i rozkzzów, a stosunki te dały mu możność przekonać się o nadzwyczajnej zręczności tych ludzi, ociera się o nich w życiu, nie domyślając się nawet ich fachu. O jednym z takich Robert zachował wspomienie niezatarte.
Był to niejaki Joachim Touret.
Miał on czterdzieści pięc lat życia, służby zaś liczył lat piętnaście, a rozpoczął ją podczas zamachu stanu. W owej epoce tyle on dał dowodów gorliwości dla imperalizmu, iż nie miał sobie równego. Ci, którzy żyli z nim bliżej, nazywali go Miodusiem. Przydomek ten pasował do niego bardzo dobrze. Joachim na oko łagodny i dobroduszny, skromny, miał oczy sentymentalne i usta zawsze ułożone do uśmiechu. Jego mowa powolna i słodka, i chód koci doskonale zgadzało się z wyrazem fizjonomji.
Robert Daumont ukończywszy pracę, nakreślił parę wierszy na blankiecie ministerjalnym, włożył go w kopertę, napisał adres: Do pana Joachima Touret, ulica Jacob 15, na rogu zaś dodał: pilno.
Jemu to bowiem postanowił się zwierzyć i po-
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/258
Ta strona została skorygowana.