wyrazu ich twarzy uchwyci jakąś wskazówkę tego co się u nich dzieje.
Nagle zadrżał.
Firanki naprzeciwko poruszyły się. Jakaś ręka kobieca rozsunęła je, by wpuścić światła do pokoju, ale wolne miejsce między dwoma krawędziami było tak wąskie, że nic dojrzeć nie mógł.
Była to właśnie chwila, w której Joachim Touret, Robert Daumont i jego żona weszli do pokoju Teresy, i ajent zabierał się do poszukiwań według przepisów sztuki policyjnej.
Rewizja ta, jak zapewne przewidują czytelnicy, nie mogła doprowadzić do żadnego rezultatu.
Po drobiazgowem przetrząśnięciu całego pokoju, zbadaniu każdego zakątka, przerzuceniu kartek każdej książki, w nadziei znalezienia może zapomianego jakiego listu miłosnego, ajent przyznał, iż nic nie odkrył.
Chcąc na wszelki przypadek zbadać miejscowość, zbliżył się do okna i otworzył obie jego połowy.
Gaston zobaczył wtedy wyraźnie wszystkie trzy osoby.
— Och, och! — szepnął przypatrując się z nieufnością Touretowi. — Co ten ptaszek tu robi?
Mioduś wychylił się na zewnątrz i przypatrywał się sąsiednim domom. Nie znalazłszy nic szczególnego, zwrócił wzrok na okno, za którem pracował Gaston, na pozur zajęty swą gliną i nie zwracający uwagi na to, co działo się naprzeciwko.
Piękna twarz rzeźbiarza zastanowiła ajenta.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/278
Ta strona została skorygowana.