pozwolą, zostanie jego żoną; z każdą chwilą uczuwał w swem sercu wzrastającą dla niej miłość.
Odjechał do Paryża, i gdy wieczorem powrócił, Teresa powiedziała mu, że nie nudziła się ani chwili przez cały dzień bowiem czytała książkę i myślała o nim.
Następnego dnia powtórzyło się znowu to samo.
Skoro tylko przybywał do swej pracowni, brał się natychmiast do pracy.
Trzeciego dnia, gdy wszedł na ulicę Bochard-de-Saron, uwagę jego zwróciły dwa wozy z meblami, stojące w alei Trudainie przed domem, w którym mieszkali rodzice Teresy.
Pani Daumont sama wydawała rozkazy ludziom.
— Co to ma znaczyć? — zapytywał siebie rzeźbiarz, wchodząc do swego mieszkania.
Z okna w pokoju Teresy już odjęte były firanki, na środku posadzki leżało łóżko rozebrane i materace, przygotowane do zabrania. Nie ulegało wątpliwości, że Daumontowie przeprowadzali się. Lecz dla czego? co się stało? Napróżno snuł różne domysły, w końcu rzekł:
— Lękają się gawęd sąsiadów i zmieniają dzielnicę, w nadziei, że przestaną o nich mówić. Potrzeba będzie dowiedzieć się o ich adresie.
I zamiast wziąć się, jak zwykle, do pracy, Gaston na ten raz postanowił śledzić Daumontów.
Była przy alei Trudaine mała, skromna restauracja, położona na wprost obserwowanego przezeń domu. Udał się do niej, siadł za stolikiem blisko
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/287
Ta strona została skorygowana.