dzięki Bogu, słowa twoje wykazały mi całą niegodziwość mego postępowania natchnęły mię żalem...
— Oddal się, moja córko — powtórzył ksiądz Dubreuil — postąpię, jak mi nakazuje sumienie.
Eugenja Daumont skłoniła się w milczeniu i postąpiła ku drzwiom chatki, lecz zamiast się oddalić wróciła się jeszcze do księdza, błagalnie do niego, wyciągając ręce i tym samym tonem teatralnym zawołała:
— Ojcze mój, nie powiedziałeś mi, czy wina moja została zmazaną.
— Wzywałem dla ciebie miłosierdzia Boskiego — odpowiedział ksiądz Dubreuil — idź w pokoju.
Zagadkowa istota nie spodziewała się podobnej odpowiedzi. Oddaliła się z szybkością w stronę Varenne-Saint-Hilaire, i w kilka sekund zniónęła w ciemności. Zaledwie jednak przebiegła z pięćdziesiąt kroków, obróciła się na nowo w stronę chatki, i wygrażając pięścią, zawołała głosem syczącym:
— Przeklęte dziecko, tajemnica twego pochodzenia, będzie dobrze przechowaną, niczego nadto nie żądam. Nie istniej nigdy dla twojej matki, jak również i ona dla ciebie nie istnieje.
Następnie pobiegła dalej, zatrzymując się dopiero na dworcu kolei w La Veren.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/29
Ta strona została skorygowana.