pensji, a jeszcze bardziej baronowi Ritter, który przysłał czek na wydatki dla Teresy, państwo Daumont prowadzili życie wygodne, choć na obliczach ich znać było smutek głęboki. Marzona przyszłość świetna zdawała się być utraconą na zawsze.
— Starzejemy się, czas emerytury Roberta zbliża się — mówiła do siebie Eugenja — i skończymy życie nędznie, głupio, prawie w biedzie i wszystko przez ucieczkę tej podłej Teresy. Od niej tylko zależało i moglibyśmy być bogatymi i szczęśliwymi.
Nie chciała... przeklęta! Ach, gdyby ta matka bez serca, ta macocha, wiedziała, że jej córka żyje, jest szczęśliwą i ukrywa się zaledwie o kilka mil od Paryża, jakież tworzyłaby plany zemsty strasznej, nieubłaganej na człowieku, który zniszczył jej świetne nadzieje.
Ani Gaston, ani Teresa nie przeczuwali, nie domyślali się nawet burzy huczącej w tej duszy zranionej.
Czas upływał im szybko bez troski, bez niepokoju.
Gaston zatrzymał mieszkanie przy ulicy Bochard-de-Saron, ale odwiedzał je rzadko, nie chciał bowiem Teresy zostawiać samej, tembardziej, że wiele robót mógł dokonywać w pracowni ogrodowej.
Zwykle też siadała ona obok niego z jakąś robótką lub książką, i czas im upływał niepostrzeżenie.
Posąg, tak hojnie zapłacony, udał się Gastonowi doskonale i był rzeczywiście dziełem sztuki
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/291
Ta strona została skorygowana.