Dauberive, jak wiemy, szczerze kochał Pawła i miał dla niego szacunek. Otrzymany od niego list ucieszył go.
— Ja także — mówił do siebie, uśmiechając się — będę miał wiele do powiedzenia mu, ale nigdy nie zgodzę się pozostać z nim na obiedzie w Paryżu i opuścić Teresę, która niespokojna oczekuje tam na mnie. Przeciwnie, zaproszę go na obiad do Montgrésin. Zobaczy Teresę i przekona się, jak jestem szczęśliwym. Przepędzi u mnie kilka godzin, chciałbym bowiem, by został ojcem chrzestnym mego dziecięcia...
O godzinie trzeciej ktoś zadzwonił u wejścia, Gaston otworzył i powitał Pawła Gaussin, ubranego czarno i z krepą u kapelusza.
— Odnoszę ci twój zegarek — rzekł Paweł Gaussin — i nie potrzebuję chyba dodawać, jak jestem ci wdzięcznym.
— Ach, mój stary przyjacielu, tyle wdzięczności, za rzecz tak bagatelną. Kwituję cię z niej.
— Daruj mój drogi, uczyniłeś dla mnie wiele.
— Dajmy temu pokój!...