mną wyjechało biedniejszych niż ja, nie posiadających środków na opłacenie nawet podróży, a powrócili miljonerami! Wyjeżdżam z dość znaczną sumą nie będę więc walczyć z niedostatkiem i przeszkodami. Jeżeli nie zdołam zbogacić się, to chyba sam djabeł mi przeszkodzi. Ale czegóżby miał mi przeszkodzie? Mam wielkie wymagania, to prawda... Marzę o majątku, wielkim, który mi pozwoli kiedyś, jeżeli go osiągnę, używać życia na wielką skalę, pańską jak ja je pojmuję... Mam lat dwadzieścia sześć. Przypuśćmy, że przez lat dwadzieścia będę ciężko pracować, i w końcu powiedzie mi się... Licząc lat, czterdzieści sześć, będę w samej sile wieku, i dość mi jeszcze pozostanie życia...
Widzisz więc, że nie będę pracować napróżno.
— Życzę ci powodzenia z całego serca.
— Ale nie uwierzysz.
— Twoja ufność wydaje mi się zbyt wielką. Mówiłeś przed chwilą o pokładach złota, drogich kamieni... Bądź ostrożnym!
— Dlaczego?
— Bo praca na tem polu wiedzie najczęściej do rozczarowania i nędzy.
— Dajże pokój! Jestem zupełnie przeciwnego zdania. Słuchaj i zapamiętaj to sobie! Spodziewasz się dziecięcie, którego mam być ojcem chrzestnym. Otóż, czy to będzie syn czy córka, zobowiązuję się, gdy dojdzie lat dwudziestu, uposażyć je po książęcemu! Wierzę w moją gwiazdę!
— W każdym razie dziękuję ci za dobre chęci
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/301
Ta strona została skorygowana.