chadzała się pod cieniem rozłożystych drzew nad brzegiem stawu. Czasami usiadłszy na gęstym mchu, miękkim jak aksamit, bawiła się z swą pieszczoszką, wyciągającą do jej ust swe rączyny drobne, albo śpiewając piosnki, kołysała ją i usypiała na rękach.
Zbliżał się koniec października. Jesień była prześliczna i wyjątkowo ciepła, słońce rzucało na czyste niebo swe jasne promienie, i lekki wietrzyk orzeźwiał powietrze. Gaston dla załatwienia interesów odjechał do Paryża.
Teresa, korzystając z jego nieobecności, postanowiła wcześniej niż zwykle udać się do Commelle, dla odwiedzenia swej córeczki. Budynek, stanowiący fermę, składał się z parteru, zajmowanego przez ojca leśnika, i piętra będącego mieszkaniem mamki i jej męża. Do parteru przylegała obszerne szpichlerze. Budynek stał pośrodku wielkiego dziedzińca, otoczonego murem, za którym w odległości dwudziestu pięciu kroków, nad brzegiem strumyka, wznosiła się kępa starych wiązów i jesionów, tworząc po środku miejsce puste, jak gdyby wielką salę otoczoną zielenią. Pośród nich na pniach po ściętych, drzewach urządzony był stół z desek.
Gdy Teresa przybyła do fermy, siedziało właśnie przy tym stole kilku mężczyzn, ubranych starannie i zabawiających się rozmową. Pomiędzy zebranemi wyróżniał się jeden, którego towarzysze słuchali ze czcią prawie religijną. Człowiek ten spostrzegłszy przechodzącą o kilkanaście kroków osobę, zwrócił wzrok ku niej machinalnie, lecz nagle urwał roz-
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/311
Ta strona została skorygowana.