poczęty frazes i powstawszy z krzesła, śledził ją oczyma, dopóki nie znikła po za drzwiami budynku.
Zdziwienie jego zwróciło na się uwagę to warzyszy.
— Co pana tak zajęło, panie Touret? — zapytał jeden z gości.
— Nic... nic... — odrzekł Mioduś, siadając.
Ale wrażenie wywołane na twarzy jego, nie zgadzało się z tą odpowiedzią.
— Nie... nie mylę się... — myślał. — Nie mogę się mylić! Ta młoda kobieta, która weszła do fermy, jest właśnie tą samą, której fotografję mam w pugilaresie. To ona... a ja ją miałem za umarłą... Tak, to córka Roberta Daumonta... Trudno, by inna osoba była tak podobna... To ona...
— No, wypijmy jeszcze po kieliszku i rozejdźmy się — rzekł głośno. — Mamy jeszcze kilka godzin do zachodu słońca, skorzystajmy więc z nich... i każdy w swoją stronę. Z raportami przyjdziecie do Compiégne o godzinie dziewiątej.
Słowa Toureta były rozkazem; powstali pożegnali się i każdy udał się w swoją stronę. Jeden Joachim nie opuścił stołu.
W kilka godzin później Teresa, niosąc Paulinkę na rękę w towarzystwie mamki wyszła z fermy i skierowała się na drogę ciągnącą się wzdłóż stawu.
Touret po raz drugi miał sposobność przypatrzeć się jej z całą uwagą.
— Nie, nie mylę się — mówił do siebie, wyjąwszy z kieszeni daną mu przez Daumontów fotograf-
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/312
Ta strona została skorygowana.