— Zapewne — odezwał się z pewnem wahaniem Robert Daumont — można było początkowym poszukiwaniom dać kierunek inny, ale po upływie tak długiego czasu rozpoczynać je na nowo, to rzecz bezużyteczna. Wszak pan sam zapewniałeś nas, że biedne dziecko nasze musiało odebrać sobie życie.
— Tak, zapewniałem, bo wierzyłem, i to właśnie dowodzi mojej głupoty.
— Jak to, więc to nie miałoby być prawdą? — zapytał żywo Robert.
— Masz pan może jakie wiadomości? — przerwała mu Eugenja, poruszona ostatniemi słowami ajenta.
— Tak, córka państwa żyje!...
— Nasza córka żyje! — zawołali naraz Daumontowie. — Nie mylisz się pan?
— Nie mylę się, widziałem ją własnemi oczyma.
— Widziałeś pan Teresę? Kiedy?
— Przed dwiema godzinami.
— Gdzie?
— Na folwarku Etangs de Commelle.
— Ależ pan nie znasz naszej córki...
— Znam ją z fotzgrafji, którą mam przy sobie.
— Zdaje się, że musiało pana złudzić podobieństwo...
— Nie! Osoba którą widziałem, jest napewno panną Teresą.
— A więc żyje... — wycedziła przez zęby Eugenja.
— Gdzież to leży ten folwark.
— W lesie Chantilly, o dwadzieścia minut drogi od stacji Orry-la-Ville.
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/316
Ta strona została skorygowana.